Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
I
Bohater latem 1945 roku przebywał na postoju między Bolonią a Rawenną, skąd po zakończeniu kampanii włoskiej skierowano go na misję wojskową w Mediolanie. Po paru tygodniach pracy poprosił o urlop, który zamierzał spędzić w ciszy i odosobnieniu na wsi w Piemoncie, nieopodal Sycylii.

Zbieg okoliczności sprawił, że znajomy Włoch zaofiarował mu klucze od małego domku u stóp Przedalp, który odziedziczył po śmierci dalekiego krewnego, emerytowanego nauczyciela gimnazjum w Turynie. Bohater dowiedział się, że od śmierci tego starego samotnika nikt nie mieszkał w jego domku, który – jak się okazało po przyjeździe, położony był na zielonym zboczu, w oddaleniu od miasta.

Domek otaczał żelazny parkan opleciony zbyt rozkrzewionym pokrowcem bluszczu i dzikiego wina i niewielki ogródek. Tylne pokoje, z racji usytuowania pozbawione promieni słońca, wychodziły wprost na pochyłość. Bohater wybrał dla siebie frontowy, duży i wygodny pokój na parterze, który – jak wskazywały ślady – był także ulubionym miejscem gospodarza. Mimo iż posiadał jedno okno, nie wystarczało ono, by rozproszyć panujący od świtu do zmierzchu półmrok i oświetlić kilka obrazów wiszących na ścianach.

Bohater, rozglądając się po pokoju, zauważył leżącą na stoliku, między dwoma srebrnymi lichtarzami, małą książeczkę - tak brudną, wymiętą i zatłuszczoną kroplami stearyny, że odgadywało się w niej bez trudu ulubioną lekturę gospodarza w ciągu wielu lat. Był to Le Lepreux de la cite d'Aoste Francois-Xavier de Maistre'a w przekładzie włoskim i w wydaniu neapolitańskim z 1828 roku, ograniczonym tylko do pięćdziesięciu egzemplarzy. W oryginale angielskim tłumacz zachował motto z The Seasons. Winter Thomsona, które w polskim przekładzie brzmi następująco:
Niewiele myślą próżni i weseli.
Którzy się władzą i bogactwem bawią,
Niewiele myślą, wiecznie roztańczeni
O tych co cierpią, co piją z kielicha
Nieszczęścia i żalu, co gną się trapieni
Najboleśniejszymi udrękami ducha.


II


Bohater zajął się lekturą dzieła de Maistre. Autor pisał o południowej części Aosty – terenie niezamieszkałym, uprawnym, pełnym pastwisk i działek warzywnych, cieszącym się zainteresowaniem podróżnych dzięki dwóm rzeczom.

Po pierwsze, turystów zwabiały ruiny starego zamku z okrągłą wieżą, gdzie według podań ludowych zazdrosny hrabia Renato di Challant zamknął swoją żonę, księżniczkę Marię di Bra-ganza i zagłodził ją na śmierć (stąd nazwa wieży Bramafan, czyli Krzyk Głodu).

Drugim ważnym punktem na mapie podróżników była druga wieża, kwadratowa i zbudowana częściowo z marmuru, oddalona od tego miejsca o kilkaset metrów. Według legend ludowych była Wieżą Strachu - Torre dello Spavento, gdyż uchodziła za siedzibę duchów i w pochmurne noce widywano w jej drzwiach białą damę trzymającą w dłoni lampę. Bohater dowiedział się z dalszej lektury, że około roku 1782 Wieżę Strachu odrestaurowano i otoczono wysokim murem, zamieniając w schronienie trędowatego nieszczęśnika pochodzącego z małego księstwa Oneglia. Mężczyznę zamknięto w wieży, miał w niej umrzeć. Legenda głosiła, że nie miał jeszcze dwudziestu lat, gdy to się stało. Szpital w Aoście zobowiązał się dostarczać mu żywność, a władze miejskie zaopatrzyły go w trochę mebli i w narzędzia ogrodnicze. Nie widywał nikogo z wyjątkiem człowieka, który co tydzień przynosił mu zapasy żywności ze szpitala, oraz księdza zachodzącego czasem do Torre dello Spavento z pociechą religijną.

W piętnaście lat od zamknięcia trędowatego, autor czytanej przez bohatera książki znalazł się w Aoście jako oficer wojsk sabaudzkich. Któregoś dnia, przechodząc obok wzniesionego dokoła wieży muru, zobaczył niedomkniętą furtkę i wszedł z ciekawości do środka. Wewnątrz obiektu ujrzał skromnie ubranego człowieka, opartego o drzewo i pogrążonego w głębokiej zadumie, który smutnym głosem zapytał go o powód wizyty.

To spotkanie stało się początkiem dialogu de Maistre i trędowatego, który był wdzięczny za zainteresowanie i chęć poznania, ponieważ do tej pory wzbudzał w ludziach tylko litość i obrzydzenie: Jest już dla mnie wielką pociechą widzieć człowieka i słyszeć dźwięk głosu ludzkiego, który zdaje się umykać mojej uwadze.

Gość pytał mieszkańca wieży o jego siedzibę, nie krył podziwu dla ogrodniczych umiejętności i pasji trędowatego, który na dużym klombie nasłonecznionej części ogrodu wyhodował rzadkie kwiaty z nasion dzikich roślin żyjących na stokach Alp, wiele gatunków drzew owocowych i winną latorośl, nigdy nie dotykając swoich prac!

De Maistre dowiedział się nieco o przeszłości gospodarza wieży. Z powodu trądu stracił rodziców jako dziecko, a przed dwoma laty siostrę, która spędziła z nim w wieży pięć lat, nie miał nigdy przyjaciół. Jakby tego było mało, nie znał ani nazwiska, które odziedziczył po rodzinie, ani imienia jakie otrzymał na chrzcie. Nazwał się Lebbroso: Jestem Trędowaty: oto mój jedyny tytuł do życzliwości ludzi.

Mężczyźni rozmawiali także o samotności, której tak bał się de Maistre, a w której trędowaty odnajdywał spokój na wzór Chrystusa. Latem pracował w ogrodzie, zimą wyrabiał koszyki i maty. Szył sobie sam ubrania i przyrządzał posiłki. Poświęcał modlitwie godziny wolne od pracy. Tak zbiegał rok, a gdy mijał, wydawał się prawie krótki.

Lebrosso potrafił siedzieć godzinami bez ruchu, odnajdywał w tym przyjemność, rozkoszował się powietrzem i urokami natury. Nie znaczy to że nie miał chwil zwątpienia w sens takiego życia. W bezsenne noce zadręczał się pytaniami o swoją przyszłość, zastanawiał się nad sensem cierpienia.

Gdy nagle podczas rozmowy oficer chciał uścisnąć dłoń przygnębionego Lebrosso, ten odsunął się gwałtownie z przerażeniem wyznając, że jeszcze nikt nigdy tego nie zrobił. W myśl zdania Nieszczęśliwi lubią mówić o swoim nieszczęściu, podjął znowu swoją opowieść, koncentrując się na związku z siostrą, z którą z winy choroby nigdy nie miał normalnej zażyłości, jaka wiąże zapewne w wolnym świecie przyjaciół w nieszczęściu, ponieważ nie chciał jej sprawiać przykrości swoim widokiem.

Po jej śmierci zapadł w odrętwienie, które czasami doprowadzało go do krawędzi pomieszania zmysłów, podsuwało myśli o największej według niego zbrodni – samobójstwie, które kiedyś prawie popełnił, gdy przed paru laty – jeszcze za życia siostry - przybłąkał się do wieży mały, brzydki kundel: Przepędzany przez żywych, był prawdziwym skarbem w domu umarłych.

Nadali mu imię Miracolo, gdyż nieustanną wesołością i energią dostarczał im kilka chwil szczęścia. Niestety, pewnego dnia, już po śmierci dziewczyny, do wrót wieży zapukało dwóch żołnierzy z rozkazem natychmiastowego utopienia czworonożnego przybłędy w Dorze: Schwytali go na pętlę i poczęli ciągnąć w kierunku furtki. Tłum zebrany na ulicy pożałował mu nawet tej śmierci w czystych falach Dory i zatłukł go tuż za bramą kamieniami.

Wtedy też, opanowany przez wściekłość, bezsilność i niemoc, kierowany przez pragnienie samozniszczenia, postanowił podpalić wieżę. Na szczęście uspokoił się pobytem w pokoju siostry, w którym wszystko wyglądało tak, jakby umarła dopiero wczoraj. Odnalazł tam Biblię założoną wstążeczką z krzyżykiem, który nosiła zawsze na szyi. Otworzywszy machinalnie księgę, ujrzał zapieczętowany list. Siostra pisała w nim:
Zostawię cię wkrótce samego, ale nigdy cię nie opuszczę. Będę czuwała nad tobą z nieba. Będę błagała Boga by ci dał odwagę znoszenia z rezygnacją życia aż do chwili, gdy spodoba Mu się połączyć nas na nowo w lepszym świecie. Zostawiam ci ten krzyżyk, który nosiłam całe życie: często przynosił mi pociechę w cierpieniach, a moje łzy nie miały nigdy innego świadka poza nim. Pamiętaj kiedy go zobaczysz, że moim ostatnim pragnieniem było byś żył i umarł jak dobry chrześcijanin.


Wrócił do siebie na górę i resztę nocy spędził na lekturze Księgi Hioba, czując, jak odpływa z niego fala szaleństwa, które nie tak dawno pchało go prosto w objęcia zbrodni.

Tuż przed opuszczeniem Wieży Strachu oficer naciągnął na prawą rękę rękawiczkę i wyraził ponownie chęć uściśnięcia dłoni swego rozmówcy, lecz trędowaty uskoczył parę kroków w tył. Na pytanie de Maistre, czy mogliby chociaż co pewien czas do siebie pisywać, po krótkiej chwili wahania, odparł: Po co (…) szukać ucieczki w złudzeniach? Nie wolno mieć innego towarzysza poza sobą samym, innego przyjaciela poza Bogiem.

III

Bohater przyzwyczaja się do dokuczliwych upałów, sennego odrętwienia, absolutnej ciszy, lepkiego i gęstego powietrza, które oferują okolice Alp. Zdarzało się, że nie oglądał przez cały dzień ludzkiej twarzy. Dopiero po zmroku szedł na wieś i przesiadywał do późna w jedynej tawernie, gdzie chłopi piemonccy pili miejscowe, prawie czarne wino i śpiewali pieśni do księżyca.

W pierwszych dniach września spadły deszcze. Po południu robiło się już prawie ciemno, a niebo wiszące nisko nad doliną Elvo wyglądało jak szara ścierka z worka, wyżymana przez niewidzialne w kłębach pary ręce do ogromnej balii.

Po części z nudów, a po części chcąc kultywować obyczaj domu, czytał ciągle na nowo leżącą na stoliku książeczkę, aż w końcu zaczęła po pewnym czasie wywoływać stale ten sam obraz w pamięci, zapamiętany z dzieciństwa - kamiennej figury klęczącego „pielgrzyma świętokrzyskiego”, stojącej u podnóża kilkusetmetrowej góry, zwanej Świętym Krzyżem.

Posąg miał własną legendę. Podobno posuwał się co roku na klęczkach o ziarnko maku na szczyt Świętego Krzyża. Gdy dojdzie, nastąpi koniec świata. Jego samotność oraz wygląd (brak twarzy, liczne wyszczerbienia i ślady obtłucze) przypominały bohaterowi mieszkańca Wieży w Aoście.

IV

Bohater zastanawiał się, co kryło się za zainteresowaniem nieżyjącego już gospodarza domu, w którym zamieszkał, książeczką de Maistre'a. Sądził, że czerpał on z lektury osobliwą pociechę. Tezę tę potwierdził wstęp do neapolitańskiego wydania dzieła z roku 1828, w którym autor przekładu poprosił adresatkę egzemplarza o przyjęcie utworu. Wartość opowieści argumentował tym, że podobała się bardzo za życia ambasadorowi Prus w Królestwie Neapolu, hrabiemu Flemimingowi, który nazwał ją Pocieszycielką Nieszczęsnych, jak i księżnej Torella di Lavello.

Szybko jednak prawdziwe przesłanki kierujące gospodarzem domu wyszły na jaw. Bohater odnalazł w szufladzie stolika kajet, zawierający różnego rodzaju notatki i wyciągi, zatytułowany Vita Dum Superest, Bene Est (Życie jest dobre, kiedy przerasta siebie), w którym dosyć chaotycznie i przypadkowo opisał przypadek trędowatego z Aosty (jego prawdziwe nazwisko brzmiało Pier Bernardo Guasco, umarł w roku 1803, w sześć lat po wizycie de Maistre'a), przerywając czasami wzmianką o naturze choroby, cytatami z Kierkegaarda czy wersetami z Księgi Kapłańskiej. Szczególnie interesujący były długie wypisy z dokumentów o życiu trędowatych od średniowiecza po XVII wiek, na przykład średniowieczny dekalog trędowatego, opis „doczesnego” pogrzebu trędowatego.

W kilka dni po wypogodzeniu się bohater nie potrafił oprzeć się pokusie wyprawy śladami de Maistre'a.

V

Bohater przybył do Aosty, lecz żadna z zapytanych osób nie potrafiła mu wskazać dokładnie drogi do wieży, gdzie dwadzieścia jeden lat spędził Pier Bernardo Guasco.

Znacznie bardziej znana okazała się wieża Bramafan, do której dotarł po zmroku: Krzyk Głodu nie przycichł wcale w ciągu stuleci. Okrągła wieża wynurzała się dramatycznie z ciemności na tle nisko płynących chmur, które odsłaniając co pewien czas księżyc, wykrzesywały zeń jakby błyski dalekiej łuny.

W końcu po długich poszukiwaniach, zafascynowany postacią Lebrosso bohater, odnalazł wysoki mur przewyższający rosłego mężczyznę. Bez trudu poznał kwadratową kanciastość kształtu wieży. Wspiąwszy się na palce, przez jedyny wyłom w murze zobaczył to, co było niegdyś częścią ogrodu Trędowatego, a teraz stanowiło kawałek podwórza obrosłego chwastami:
Dół budynku ginął w grubych rozrośniętych badylach i ogromnych liściach. Ściany ziały tą pustką prochu, jaką kryje tylko wciągany wolno przez ziemię kamień grobowy. Najwyższe okno tuż pod szczytem zabite było więziennym koszem z desek, reszta czerniała jak wydrążone oczodoły.


Mimo panującej ciszy, bohater poczuł niepokój. Przez chwilę zdawało mu się, że tam w środku ktoś został zamurowany i z uchem przyłożonym do szpary między kamieniami nasłuchuje odgłosów życia...

Mundur aliancki otwierał po wojnie we Włoszech wszystkie drzwi - nazajutrz rano bohater wrócił pod bramę muru z woźnym municypalnym.

W świetle dziennym Wieża traciła wiele ze swej niesamowitości, lecz nadal była świadectwem cierpienia i samotności.

Po przestąpieniu jej progu, bohater poczuł unoszący się w powietrzu stęchły zapach wilgoci i ostry zgnilizny. Wspiąwszy się po schodach, dotarł na półpiętro oświetlone przez szparę w nie domkniętych drzwiach, które po uchyleniu otwierały najniższy pokój (siostry Lebrosso), poszedł po schodach w przeciwległym rogu sieni.

Nagle przelatujący ptak rozpruł w ciemnym pułapie wąski otwór, przez który wydostała się szczelina świetlna. Bohater dostrzegł drzwi, prowadzące do pokoju na najwyższej kondygnacji Wieży. Była to mała, kwadratowa cela trędowatego. W kącie między oknami stało niskie gołe łóżko, a po drugiej stronie celi, za masywnym stołem i zydlem obciągniętym skórą, podłużna rzeźbiona skrzynia dotykała ściany. Całość sprawiała wrażenie ciasnej klatki i ograniczała do niezbędnego minimum swobodę ruchów.

Centralnym punktem celi był wielki krucyfiks, wiszący nad bokiem łóżka i dźwigający nieproporcjonalnie do swoich rozmiarów okazałą figurę Chrystusa kutą w żelazie.

VI

Po powrocie z Aosty bohater zaczął badać przeszłość gospodarza domku, w którym teraz przebywał.

Z pochodzenia był Sycylijczykiem. Zanim przeniesiono go po pierwszej wojnie do Turynu, nauczał na Sycylii, gdzie w roku 1908, w słynnym trzęsieniu ziemi w Messynie, stracił całą bliską rodzinę - żonę i troje dzieci.

Niektórzy twierdzili, że został przedterminowo emerytem po wywołaniu skandalu nieudaną próbą samobójczą… Domek kupił w 1938 roku od owdowiałego lekarza wiejskiego i natychmiast się przeprowadził.
W ciągu sześciu ostatnich lat życia widziano go we wsi zaledwie parę razy. Nie rozmawiał z nikim prócz stałych dostawców i nie odpowiadał na zwykłe w tych stronach pozdrowienia kierowane do nieznajomych, dlatego rozpuszczono plotki o jego szaleństwie, a domek nazwano La bara siciliana — „trumną sycylijską”. Utrzymywał się z comiesięcznej pensji emerytalnej.

Gdy w sierpniu 1944 roku do doliny Elvo przybyły resztki rozbitej dywizji SS, wyłapywano mężczyzn na roboty do Niemiec, czemu zapobiegała istniejąca w całym rejonie partyzancka siatka informacyjna. Mężczyźni zawsze chowali się przed łapanką i wszystko się udawało, aż do dnia, gdy zdenerwowany niemiecki sierżant zagroził, że jeśli w ciągu dwóch godzin nie znajdzie się choć jeden męski mieszkaniec wsi, za ucieczkę ojców, mężów i synów zapłaci swoim życiem proboszcz. Dalsze fakty nie są już tak znane. Nie wiadomo, kto zaproponował staruszka na ofiarę. Kiedy znalazł się pod lufą żołnierskiego karabinu, wtedy się przestraszył i zaczął błagać o darowanie życia. Tłumaczył, że nie jest za nic odpowiedzialny, że jest z Turynu, że nie wie o niczym, co dzieje się we wiosce… Faszyści w zamian rozstrzelali proboszcza.

Nazajutrz martwe, zimne ciało nauczyciela w jego domu odnalazł bileter autobusu. Sycylijczyk nie potrafił dalej żyć ze świadomością przyczynienia się do śmierci kleryka.

VII

Bohater wielokrotnie próbował napisać opowieść o ostatnich sześciu latach życia mieszkańca Wieży w Aoście i zawsze odkładał bezradnie pióro, mniej więcej w połowie każdej nowej wersji. Tak samo jak de Maistre, nie potrafił sobie wyobrazić wiecznej samotności, która przejmowała ich obu przerażeniem.

Za motto do swojej opowieści chciał użył dwuwiersza z City of Dreadful Night Jamesa Thomsona:
Bo życie to sen jedynie, co kształtami wraca
Raz częściej, raz rzadziej, a czasami nocą...


Nie zdołał też nigdy ustalić okoliczności, w jakich umarł Pier Bernardo Guasco, choć nie raz jeszcze po wojnie wracał do Aosty i rozpytywał ludzi. Natknął się tylko na dwa warianty. Jeden głosił, że na krótko przed śmiercią Lebrosso przestał przyjmować żywność i zagłodził się na śmierć. Drugi z kolei, że gdy w pochmurną marcową noc wyszedł z lampą w dłoni na pustą ulicę i spotkał paru przechodniów, uciekł z powrotem do Wieży ścigany kamieniami i przekleństwami, i wkrótce potem zakończył życie.

Choć nie udało mu się napisać opowieści o mieszkańcu Wieży, to często, gdy przymykał oczy, myślał o Trędowatym z Aosty. Lubił sobie wyobrażać, jak dociera wreszcie na klęczkach na szczyt Świętego Krzyża i z okrzykiem triumfu osuwa się, bezgranicznie zdrożony i sterany przez czas, na nagie skały. Ten krzyk ginie natychmiast w ogłuszającym huku końca świata.



Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  Główne wątki/motywy „Wieży”
2  Problematyka „Wieży” Grudzińskiego
3  Czas i miejsce akcji opowiadania „Wieża”